Wywiady

Rozmowa z Panią Wandą Marczewską – najstarszą naszą mieszkanką

„Nigdy nie jest źle”

W którym roku przyjechała Pani do Pilchowa?

W.M. Przyjechałam 1 czerwca 1949. Męża poznałam w Chorzowie, on pierwszy wyjechał do Pilchowa do swojego brata. Ja przyjechałam po nim. Zamieszkaliśmy w domu przy ulicy Leśnej w którym do dzisiaj mieszkam. W lipcu 1949 roku zawarliśmy związek małżeński w urzędzie, ok później w kościele. Z Pilchowem jestem związana już 67 lat.

Jakie były pierwsze lata życia w Pilchowie? 

W.M. Mąż pracował w wodociągach, ja w biurze w Szczecinie też w wodociągach. Potem nastąpiła redukcja etatów i przestałam pracować a mąż chciał abym prowadziła dom. Założyłam hodowlę kur i kaczek. Pracowałam również sezonowo. Nic niemieliśmy musieliśmy wszystkiego dorabiać się sami. Z mężem  przeżyliśmy 40 lat. Kiedy zmarł sama musiałam poradzić z gospodarstwem. Mam jedną córkę Grażynę, dwóch wnuków i troje prawnucząt. Od 20 lat mieszkam z Kasię i jej mężem i dziećmi.

Jakie ma Pani najmilsze wspomnienia z minionych lat w Pilchowie?

W.M. Najbardziej wspominam dobre życie z mężem. Miałam dużo znajomych, sąsiadów. Często się spotykaliśmy i do dnia dzisiejszego utrzymujemy kontakt.

Pani Wanda 14 kwietnia 2016 r. skończyła 92 lata, z tej okazji chcielibyśmy złożyć Dostojnej Jubilatce najserdeczniejsze życzenia spokoju, dużo zdrowia, radości i optymizmu na dalsze lata  życia.


Wywiad z Panią Danutą Milewską – mieszkanką, razem z mężem prowadziła jedno z największych gospodarstw rolnych w Pilchowie.

« z 11 »

 

Kiedy Pani przyjechała z mężem do Pilchowa?

D.M. Przyjechaliśmy w 1959 rok, zamieszkaliśmy u państwa Królów i Stachowskich. W 1963 roku wróciliśmy do rodzinnych stron męża na Mazowsze, ale trzy miesiące potem zdecydowaliśmy się na powrót do Pilchowa. Otrzymaliśmy statut osadnika i wagonem towarowym przyjechaliśmy z krową, koniem i dwójką dzieci do Pilchowa 18 listopada 1963 roku. Kupiliśmy ziemię od Skarb Państwa i zamieszkaliśmy na wiejskiej 10. Dom był zniszczony,  rozkradziony  i nie nadawał się do zamieszkania. Dlatego zaadoptowaliśmy budynek gospodarczy na potrzeby mieszkaniowe. Otrzymaliśmy pożyczkę na zagospodarowanie.

Jak układały się relacje z mieszkańcami którzy tu taj już byli i nowymi osadnikami?

D.M. Sąsiedzi Kamzelscy i Rosłań pomagali w zagospodarowaniu. Dziadek Stanisław Stachowski był „złotą rączką” i bardzo nam pomagał. Wszyscy się dziwili że zostajemy na gospodarce a nie chcemy pracować w przemyśle.

Jak się rozwijało gospodarstwo?

D.M. W latach 80-tych dokupiliśmy więcej ziemi i prowadziliśmy pełne gospodarstwo rolne z hodowlą świń, krów i drobiu. Gospodarka funkcjonował jak rozwijał się rynek i jego potrzeby. Od zamieszkania urodziło się jeszcze troje dzieci, syn Jarek, córka Barbara i najmłodszy syn Jarek. W 1981 roku wybudowaliśmy nowy dom w którym mieszkam do dnia dzisiejszego z córką Krystyną.


Franciszek Kula. – mieszkańca, właściciela najdłużej prosperującej firmy na terenie sołectwa, 46 lat

Od kiedy jest Pan związany z Pilchowem?

F.K. Przyjechałem w 1968 roku. Od 1970 roku rozpocząłem działalność gospodarczą – produkcję karniszy. Wynajmowałem z bratem od państwa Milewskich pomieszczenie do produkcji. Potem kupiłem działkę na Wiejskiej 23, tam rozpocząłem rozbudowę pomieszczeń gospodarczych i przeniosłem swoją działalność. 1990 roku wybudowaliśmy z żoną dom i do dzisiaj tu mieszkamy.

Jak rozwijała się działalność?

F.K. Od 1970 do 1978 produkowałem karnisze, od 1978 do 1981 wózki dziecięce a następnie galanterię drzewną i ślusarstwo, produkcję wykonuję  do dzisiaj.  Początki były trudne, dużo pracy i brak surowca. Od 1980 roku trochę się polepszyło. Rozbudowałem park maszynowy i wybudowałem dom. W latach 90-tych był problem z odbiorem surowca ale przetrwałem. Mam już swoje lata i nadal mam wielki sentyment do swojej pracy. Nie umie nic nie robić. Dziś jest również problem z surowcem i doborem fachowców. Ale się jeszcze nie poddaję.

Pana żona Elżbieta Kula jest mieszkankę Pilchowa. Proszę opowiedzieć jak się poznaliście?

F.K. Żonę poznałem na zabawie w świetlicy wiejskiej ( obecny sklep spożywczy ) w 1971 roku. Jesteśmy małżeństwem 43 lata. Żona wychowała się w Pilchowie i uczęszczała do szkoły podstawowej w Pilchowie w latach 1960-68.

Jaka jest Pana pasja?

F.K. Kocham sport. Żużel i skoki narciarskie. Szkoda że w Szczecinie nie ma stadionu żużlowego. Pochodzę z Częstochowy dlatego często jeżdżę na żużel tam. A przy okazji odwiedzam najbliższą rodzinę. Na skoki narciarskie jeżdżę do Zakopanego, Harrachova i Liberca.

Czy dobrze się mieszka Panu w Pilchowie?

F.K. Jestem bardzo zadowolony, mamy dobrą gminę. Wszystko się załatwia szybko i bez kolejek. W Pilchowie znam wielu mieszkańców. Starzy mieszkańcy są serdeczni i można z nimi porozmawiać. Z nowymi sąsiadami którzy się wprowadzają nie zawsze jest dobry kontakt.


Edward Banaszk – mieszkaniec, absolwent szkoły, właściciel największej firmy w Pilchowie.

« z 6 »

Jest Pan mieszkańcem Pilchowa i prowadzi firmę rodzinna zatrudniając większości pracowników mieszkających na terenie sołectwa?

E.B. Prowadzę zakład rodzinny. Zatrudniam 30 pracowników głównie z gminy Police, resztę ze Szczecina.

Proszę opowiedzieć o początkach zakładu i jego rozwoju?

E.B. Rozpocząłem działalność 17 września 1981 roku. Zaczynałem od galanterii drzewnej, zabawek i innych drewnianych elementów. Wykonywałem to w garażu koło domu. 1983 wybudowałem halę. Na początku do 1989 roku praca polegała na wyposażaniu ekskluzywnych jachtów. Od 1990 roku zacząłem produkować galanterię na wtryskarkach. W 1997 roku dobudowałem halę produkcyjną i do roku 1999 wszystko produkowałem na eksport. Od tamtego momentu budowaliśmy dział handlowy który rozwinął się w 50% na eksport a 50% na rynek krajowy. W 90% produkowaliśmy akcesoria meblowe. W 2002 roku rozbudowaliśmy magazyn z dotacji Unijnych na zakup maszyn i urządzeń do magazynu.

Widzę że firma się rozwija obok zakładu, prowadzone są prace budowlane?

E.B. Od grudnia 2015 budujemy następną halę do dalszej produkcji. Planujemy zatrudnić więcej pracowników. W tym roku firma zostanie przekształcona w sółkę.

Jest Pan w naszej społeczności od wielu lat. Proszę opowiedzieć o pierwszych latach szkolnych?

E.B. Moja rodzina mieszka od 1947 roku. Rodzice Franciszek i Alfreda Banaszak zamieszkali w Pilchowie. Ja urodziłem się w 1953 r. i do dnia dzisiejszego mieszkam z rodziną w Pilchowie. Pamiętam początki szkoły. Był tylko stary budynek. W drugiej klasie wybudowano nową szkołę i od trzeciej klasy uczyłem się w nowej szkole.

Jaka jest Pana pasja?

E.B. Żeglarstwo. Budowa jachtów i żeglarstwo to była moja pasja. Do 1980 roku mogłem się rozwijać w tych zainteresowaniach. Potem był dom, wychowanie dzieci. Od 2003 roku uprawiam czynnie żeglarstwo.


Donata Marszałek ( Prymaczuk )- jedna z pierwszych absolwentów szkoły.

« z 2 »

Kiedy i gdzie się Pani urodziła?

D.M. Urodziłam się 15 sierpień 1934 r. w Smulsku powiat Włocławek.

W którym roku przyjechała Pani do Pilchowa?

D.M. Do Pilchowa przyjechałam z Włocławka z rodzicami i rodzeństwem 11 listopada 1945 roku. Trzy lata później urodziła się moja najmłodsza siostra Mirosława.

W 1946 roku w Pilchowie było już osadników czy jeszcze nie?

D.M. Po przyjeździe nie było wielu osadników. Na przełomie 1945 a 1946 roku zostali wydaleni mieszkający jeszcze Niemcy. Tylko nie liczni pozostali. W Pilchowie w tym czasie mieszkali już Ratajczaki, Niedzielscy, Ptaszyńscy, Marczewscy, Robaszewscy, Starowicze, Puczyńscy, Kmieciki, Gotówki.

Czy pamięta Pani swoje pierwsze lata w szkole?

D.M. Nie pamiętam dokładnie, ale na początku uczyliśmy się w jednej sali dwie klasy. Wspominam koleżanki Renię Krajniak, Jankę Niedzielską, Stefana, Czesława i Czesławą Ratajczak, Franciszka Rucińskiego. Do szkoły chodzili moi bracia Władek, Heniek i Rysiek Prymaczuk, siostra Tania, a w dalszych latach najmłodsze rodzeństwo Jerzy i Mirosława.

Jakie były warunki mieszkaniowe?

D.M. Moi rodzice Sergiusz i Marianna Prymaczuk osiedlili się w domu przy ulicy Leśnej 2, Ponieważ była tam stajnia, obora, chlewik i dom mieszkalny. Po przyjeździe z Włocławka w domu nie było mebli ani sprzętu. Stało tylko jedno biurko. Pierwsze święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w pustym mieszkaniu jedliśmy ziemniaki smażone na patelni i spaliśmy na podłodze. Rodzice uprawiali 7 ha ziemi. Mieli konie, świnie, krowy oraz drób. Takie były początki…


Krystyna Podolak- mieszkanka, żona kowala.

« z 7 »

Proszę opowiedzieć o początkach.

K.P. Przyjechałam w listopadzie w 1956 roku z mężem Władysławem i dwójką dzieci. Zamieszkaliśmy u pana Mindy. Mąż był kowalem i starał się o kuźnię. W 1958 roku otrzymaliśmy budynki gospodarcze i kuźnię. Budynek mąż przebudował na mieszkanie a w kuźni pracował. Kuł konie, pługi leśne ogólnie zajmował się kowalstwem i ogrodzeniami. Kuźnia i dom, w którym mieszkaliśmy stała miejscu obecnego przystanku autobusowego do Polic. Około 1969 roku rozpoczęto budowę drogi w kierunku Polic, która przebiegała przez nasz dom i kuźnię. Musieliśmy opuścić dom i kuźnię w zamian otrzymaliśmy pieniądze i przez dwa lata mąż budował nowy dom i budynek gospodarczy. Od 1972 roku zamieszkaliśmy w nowym domu, w którym mieszka do dzisiaj.

I co dalej jak nie było już kuźni?

K.P. Zajęłam się hodowlą drobiu kaczek, indyków, krów i obrabiałam 16 ha ziemi z łąkami. 1979 roku zmarł mój mąż i sama prowadziłam gospodarstwo aż do przejścia na emeryturę.


 

W jakich latach pełniła Pani funkcję dyrektora szkoły?

B. K.Dyrektorem byłam w latach 1987 – 2001. Na początku zostałam powołana na dyrektora szkoły, a na następne kadencje zostałam wybrana w drodze konkursu.

Ilu nauczycieli było zatrudnionych za Pani kadencji?

B. K.Liczba nauczycieli zmieniała się, ponieważ też ilość uczniów była różna. Były czasy kiedy do szkoły uczęszczało 120 uczniów, było 14 nauczycieli, dwóch pracowników administracji i 5 pracowników obsługi. Od momentu wprowadzenia szkoły sześcioklasowej spadła liczba uczniów, w pewnym okresie nawet do pięćdziesięciorga.

Czy w trakcie swojej kadencji kierowała się Pani jakimś mottem?

B. K.“Praca, radość i nauka” – motto widnieje do dnia dzisiejszego na szkolnym sztandarze, który został zaprojektowany przez pana Jana Maturę.

Czy z biegiem lat uczniowie się zmieniali?

B. K.W naszej szkole nie było dużych problemów wychowawczych. Natomiast jeśli chodzi o naukę, to poziom nauczania bardzo się podniósł. Zaczęliśmy zdobywać pierwsze miejsca w konkursach z matematyki, języka niemieckiego oraz w zawodach sportowych. Osiągaliśmy wysokie wyniki w egzaminach, byliśmy w czołówce szkół z gminy Police.

Jak dziś, z perspektywy minionych lat, wspomina Pani pracę w szkole w Pilchowie? Czy napotkała Pani na jakieś trudności?

B. K.W szkole pracowało mi się bardzo dobrze, bardzo miło wspominam ten okres. Najgorsze były natomiast włamania do szkoły. W jednym roku było ich aż siedem. Nie mogłam po nocy spać. Często okradano salę komputerową. Nasza szkoła była jedną z pierwszych, którą wyposażono w komputery – byłam z tego niezmiernie dumna. Przyjeżdżali do nas nawet uczniowie z Tanowa na lekcje informatyki.

Za mojej kadencji Polska przystępowała do Unii Europejskiej, było sporo zmian w oświacie.  Szykowały się remonty w szkole, należało przygotować przetargi – trzeba było się sporo nauczyć, żeby sprostać wszystkim wymogom. Dawniej zajmowały się tymi sprawami odpowiednie instytucje, a potem spadł ten obowiązek na dyrektorów szkoły. Został wykonany remont w kotłowni – założenie piece gazowego – , następnie remont dachu.

Kiedy zmniejszyła się liczba uczniów, pojawiło się zagrożenie, że szkoła zostanie zamknięta. Na szczęście zostaliśmy filią szkoły w Tanowie i szkoła nadal istniała. Mieliśmy wspólną administrację – księgową i sekretarkę. To pozwoliło na redukcję kosztów utrzymania szkoły. Zostały zlikwidowane stołówki. Wprowadziliśmy w szkole herbatę i możliwość kupienia drożdżówek.

Jak wyglądała współpraca Pani jako dyrektora z innymi nauczycielami?

B. K.Kiedy rozpoczęłam pracę jako nauczyciel w szkole w Pilchowie często zmieniali się dyrektorzy i to źle wpływało na nauczycieli. Kiedy zostałam dyrektorem, sytuacja ustabilizowała się, była stała kadra pedagogiczna. Atmosfera w pracy była miła, każdy wiedział, co do niego należy, jaki ma plan pracy. Przyszło dużo młodych nauczycieli.

Co uważa Pani za największy sukces w trakcie pracy w Pilchowie?

B. K. Myślę, że były to wysokie wyniki w testach kompetencji – już po pierwszym roku. Również utworzenie sali komputerowej było dużym osiągnięciem jak na tamte czasy.

Z okazji przystąpienia Polski do Unii Europejskiej została zorganizowana impreza, w której każda klasa przygotowywała przedstawienie o wybranym państwie członkowskim.

Czy miała Pani jakieś marzenia związane z rozwojem szkoły, jednak nie było takich możliwości finansowych lub technicznych, aby te marzenia urzeczywistnić?

B. K. Jednym z planów było wprowadzenie obiadów w szkole, innym rozbudowa szkoły – wybudowanie świetlicy z prawdziwego zdarzenia na strychu w starej szkole.  Tego niestety nie udało się zrealizować ze względu na brak pieniędzy. Dodatkowo linia wysokiego napięcia ograniczała możliwość utworzenia boiska na dworze. Moim marzeniem była również prawdziwa biblioteka – wówczas mieściła się ona w obecnej sali komputerowej.

Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie ze szkołą?

B. K. Stres był ogromny … Kiedy cała szkoła stanęła na apelu, wyglądało to jak kilka klas w szkole szczecińskiej.  Ciężko było się na początku przestawić. Również problemy były zupełnie inne. Za powód nieodrobienia lekcji  uczniowie podawali na przykład, że musieli krowę wydoić lub że krowa się cieliła. Klasę, której wychowawczynią zostałam, bardzo miło wspominam.

Czy pamięta Pani jakąś anegdotkę z czasów szkoły?

B. K. Pewnego dnia przyjechała do mnie policja i poinformowała, że z budynku starej szkoły będą prowadzić obserwację pobliskiego budynku. Miała to być tajemnica. Poproszono mnie, żebym nikomu nic nie mówiła, a policjanci ulokują się na strychu i będą prowadzić obserwację. W pewnym momencie jeden z policjantów na chwilę opuścił budynek. Konserwator zobaczył, że jakaś nieznana mu osoba wchodzi do starej szkoły i zrobił wielką awanturę. Pomyślał zapewne, że jakiś złodziej się włamuje. W taki oto sposób wydała się tajna akcja policji…

Czy chciałaby Pani przekazać jakieś życzenia uczniom i nauczycielom w roku jubileuszowym?

B. K.Chciałabym życzyć wszystkim uczniom i nauczycielom samych sukcesów i wysokich wyników na egzaminach.

Dziękujemy bardzo za udzielenie wywiadu.


Odpowiedzialnym dyrektorem zostałam w latach 1982-85. Od razu zostały przydzielone mi pewne zadania. Przed tym okresem była to szkoła czteroklasowa, w chwili objęcia stanowiska dyrektora w szkole było pięć klas. Otrzymałam zadanie sukcesywnego  utworzenia szkoły ośmioklasowej. W tamtym czasie jedynie w nowym budynku uczyli się uczniowie, natomiast w starym budynku mieściło się mieszkanie dla nauczyciela. Trzeba było poszukać jakiegoś rozwiązania. Nie wchodziła w grę zmianowość. Nauczyciel otrzymał mieszkanie w Policach. Wówczas w tamtym budynku została utworzona mała sala gimnastyczna oraz dwie sale lekcyjne. Tam również znajdował się gabinet dyrektora, w małym pomieszczeniu. Drugim warunkiem była liczba uczniów – miało ich być minimum 130. Udało nam się szkołę utrzymać – uratowały nas osoby dojeżdżające z Polic, Leśna Górnego, z którego dzieci dojeżdżały tak zwaną bonanzą – wtedy to był jedyny środek lokomocji. Należało również odgrodzić obiekt szkolny od linii wysokiego napięcia. Dawniej uczniowie mieli tam boisko. Kolejnym warunkiem były wyniki w nauce.

Rozpoczęcie pracy jako dyrektora w tej szkole było dla mnie wielką niewiadomą. Pochodzę wprawdzie z tego środowiska, mieszkałam w Pilchowie ponad 25 lat, jednak nie wiedziałam, jak zostanę przyjęta na tym stanowisku. Były różne głosy, mówiono, że nie warto tej szkoły utrzymywać, bo jest mała, nie ma perspektyw. Bałam się, nie wiedziałam, jak zareagują rodzice. Teraz jestem bardzo dumna z tej szkoły. Szkoła jest, pięknieje a ja się cieszę, że miałam swój mały wkład w jej rozwój. Musiałam zatrudnić również nowych nauczycieli.

Szkołę tworzą trzy elementy: nauczyciele, dzieci i rodzice. 1982 rok był niezwykle trudny, czas po stanie wojennym. Udało się jednak. Uczniowie i rodzice zaufali nowej dyrektorce. Nauczyciele stanęli na wysokości zadania. Zaczęliśmy uczestniczyć w konkursach, zawodach na terenie Polic i Szczecina i zajmowaliśmy wcale nie ostatnie miejsca. To świadczyło o tym, że młodzież chciała uczyć się i osiągała dobre wyniki w nauce. Dochodzi trzeci rok mojej pracy i wszystkie zadania udało mi się wypełnić. Udało się wyposażyć klasy w nowe sprzęty. Dobiegał ostatni rok mojej kadencji i  uczniowie z klasy ósmej dostali się do szkół, jakie sobie wymarzyli.  Oceny wystawiane na świadectwie przez nauczycieli były adekwatne do umiejętności. Jeśli uczeń otrzymał na przykład ocenę dobrą,   na egzaminie wstępnym do szkoły średniej zazwyczaj też otrzymywał też taki sam stopień.

Oprócz wykwalifikowanej kadry, mogłam liczyć również na wspaniały Komitet Rodzicielski. Pomagali w zdobywaniu najbardziej potrzebnych przyborów do szkoły. Pojawiały się również trudności z personelem z obsługi. W trakcie mojej kadencji kilka pań z obsługi udało się na zwolnienie lekarskie. Wówczas nie można było nikogo na ich miejsce zatrudnić. Ta sytuacja rodziła problemy organizacyjne. Każdy musiał wtedy dbać odpowiednio o czystość, zarówno uczniowie jak i nauczyciele a nawet dyrektor.

Były też nieprzychylne szkole głosy, nie wierzono w sens jej istnienia. Jednak ja wierzyłam, że jeśli zostanie utrzymany właściwy poziom nauczania, dobrze będzie się układała współpraca z nauczycielami i rodzicami, to będziemy w stanie przezwyciężyć wszystkie trudności. I udało się …

Bardzo miło wspominam współpracę z rodzicami. Nie było skarg na nauczycieli. Zanim rozpoczęłam pracę w Pilchowie, uczyłam w dużych szkołach szczecińskich, gdzie klasy liczyły prawie czterdzieścioro uczniów. Porównując tamte szkoły z naszą małą wiejską szkółką z Pilchowa, nie było tu większych problemów wychowawczych.

Gdy przyszedł rok 1985, moment przejścia na emeryturę, chciałam odpocząć. Wytrzymałam jednak tylko do końca września kolejnego roku szkolnego. Z wykształcenia byłam nauczycielem wychowania początkowego, nauczałam również biologię, chemię. Podjęłam pracę w Policach, a po roku wróciłam do Pilchowa, uczyłam języka polskiego, byłam wychowawcą w świetlicy – pracowałam do 2002 roku.

Każdy dyrektor miał inne zadania. Mi powierzono trudne zadania, zaufano mi.

W roku kiedy odeszłam z Pilchowa, podjęłam pracę w jednej ze szkół polickich i 14 października otrzymałam zaproszenie na odznaczenie – Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski – za tą pracę.

Zawsze starałam się być sprawiedliwa, słabszym uczniom pomagałam, ale od zdolnych wymagałam więcej.

W roku jubileuszowym życzę wszystkim nauczycielom wielu  sukcesów oraz dobrej współpracy z dziećmi rodzicami oraz Radą Sołecką.

Dziękujemy bardzo za udzielenie wywiadu.


Jak długo pan pracował?

S.F.:Rozpocząłem w 1953 r. w tzw. jednoklasówce w Siadle Dolnym. Klasy były łączone 1-2 i 3-4.  Do  szkoły w Pilchowie przyszedłem do pracy w 1985r. jesienią, kiedy już byłem na emeryturze.  Wówczas pan Sierakowski mnie tutaj zatrudnił.

Jakich przedmiotów pan uczył?

S.F.:Uczyłem wiedzy o społeczeństwie, historii i geografii. Potem przyszła pani Ewa Głąbińska, która przejęła ode mnie część przedmiotów.  Było to takie wspaniałe, gdyż to takie przedłużenie pracy, pieniądz dodatkowy też się przydał. Człowiek czuł się potrzebny, miał zajęcie, a przede wszystkim kontakt z ludźmi. Mimo że moim hobby były pszczoły to praca dodatkowa przynosiła satysfakcję.

Czy pamięta Pan ilu nauczycieli miał pod sobą, gdy był pełnił pan funkcję dyrektora szkoły w Tanowie?

S.F.:Początkowo 5 lub 6 nauczycieli, potem gdy organizacyjnie odpowiadałem za  niektóre gminne  szkoły jak w Pilchowie czy Przęsocinie, to kadra liczyła około 40 nauczycieli. Dodatkowo jeszcze byli pracownicy obsługi.

Jak wyglądała dawniej lekcja?

S.F.:Dokażdej lekcji musiałem się przygotować. Każda była podparta pomocami, slajdami. Trzeba było wcześniej przejrzeć dostępne materiały, wybrać, abylekcja była atrakcyjna. Nieodzownym elementem każdej lekcji było omówienie jakiegoś problemu wychowawczego. W trakcie np. kontroli, gdy tego elementu zabrakło, uznawało się za nieudaną. Było nauczanie i wychowanie. Bardzo na to zwracano wówczas uwagę.

Jakie momenty były dla Pana najmilsze w pracy?

S.F.:Było się młodym, zgrabnym. Cieszyłem się, że mogłem studiować. Państwo kupowało podręczniki, finansowało podróż na studia, wyżywienie. Spotkania nauczycieli, konferencje,

Czy były jakieś trudności?

S.F.:Były tego typy, że człowiek miał jakieś wizje, a nie miał środków na ich zrealizowanie. Trzeba było ściśle przestrzegać paragrafów. W pierwszych latach mojej pracy kupiono opał, opłacono panią sprzątającą, mogłem kupić trochę kredy, chociaż zdarzało się, iż rodzice też kupowali różne rzeczy. Nie było pieniędzy juz na nic. Napraw niejednokrotnie dokonywali sami rodzice, a o pomocach do pracy w szkole nie było mowy aby zakupić. Dopiero później pomału sytuacja się zmieniała. W latach 60-tych już było dużo lepiej. Społeczeństwo mocno się angażowało w budowę szkół. Gospodarstwa były opodatkowane i dyrektor z nauczycielem miał za zadanie raz w miesiącu przejść się po miejscowości, aby zbierać pieniądze na budowę tzw. szkół tysiąclecia. Nie było to miłe zadanie. Korzyścią w tej sytuacji, było to, że odwiedziło się każde gospodarstwo, znało mieszkańców, rodziców, całe środowisko. Wówczas to było powszechne.

Czy pamięta pan jak wyglądała kiedyś  szkoła?

S.F.:Była tylko ta stara część. Dwie klasy, mieszkanie dla nauczyciela. Przed szkołą,  od ulicy rosły świerki. Pan Żwikiewicz monitował, aby była możliwość wykorzystania terenu w pobliży linii wysokiego napięcia.

W niedzielę raz w miesiącu trzeba było odwiedzić rodziny uczniów i zebrać pieniądze na szkołę tysiąclecia. Dzięki temu mogliśmy lepiej poznać rodziny, ale nie zawsze były to miłe spotkania. Między innymi szkoła w Pilchowie powstała z tych pieniędzy. Było to powszechne, nie było sprzeciwu mieszkańców – czyniono to dla dobra ogółu.

Jak mógłby Pan opisać naszą szkołę z dawnych lat?

S.F.: Za czasów pana Żwikiewicza, który pięknie śpiewał, były dwie klasy, mieszkanie dla nauczycieli w starym budynku. Nowego wtedy jeszcze nie było. Przed szkołą były świerki, boisko w miejscu obecnego parkingu.  Potem założono linię wysokiego napięcia i gra na boisku stała się nieco niebezpieczna. Był nawet taki incydent, że linia się zerwała – na szczęście nie doszło do żadnego wypadku.

Czy były jakieś przyjemne momenty w pracy nauczyciela?

S.F.:Kilka razy w roku spotykano się na zebraniach związkowych, odbywały się bale z tańcami. Podczas tych spotkań przeprowadzano zawsze lekcję pokazową.

Czy wybrałby Pan jeszcze raz zawód nauczyciela?

S.F.:Trudno powiedzieć. Do szkoły trafiłem w zasadzie przez przypadek. W trakcie mojej nauki  w jedenastej klasie była możliwość przeniesienia się z Choszczna do Szczecina, gdzie utworzona była klasa pedagogiczna. Tutaj zdawałem maturę zwykłą i pedagogiczną i tak zostałem nauczycielem.

Jak wyglądały lekcje?

S.F.:Lekcje trwały 45 minut. Uczniowie ustawiali się przed klasą, nauczyciel sprawdzał obecność. Lekcja musiała zawierać wszystkie elementy. Na koniec zadawano zadanie domowe.

Dawniej organizowane były przerwy śródlekcyjne na krótką gimnastykę przy otwartym oknie. Okna były otwierane również  przed lekcją – to był obowiązek nauczycieli.

Czy uczniowie mieli dużo lekcji?

S.F.:Uczniowie mieli raczej mniej lekcji niż dziś. Ja jako nauczyciel miałem  36 lekcji – tyle wynosił etat. Potem zmniejszała się ta liczba.

Czy poza lekcjami były organizowane w szkole dodatkowe zajęcia?

S.F.:Były organizowane wycieczki np. do Teatru Lalek. Wozy były przygotowane i wiozły dzieci do miasta do teatru. W szkole musiało też być prowadzone harcerstwo. Poza tym SKS, w latach sześćdziesiątych kółka zainteresowań np. fotograficzne, plastyczne, zespół taneczny lub muzyczny  czasami chór. Były organizowane konkursy np. historyczny. Szkoła współpracowała również z nadleśnictwem, organizowane były wycieczki np. do Poznania, Cedyni, nad morze.

Czy chciałby Pan przekazać nauczycielom i uczniom jakieś słowa w roku jubileuszowym?

S.F.:Życzę Paniom, żeby Panie mogły pójść na emeryturę w przyzwoitym okresie, żeby zarobki były godziwe. Uczniowie powinni pilnie pracować i myśląc o swojej przyszłości dbać o gruntowne wykształcenie.

Dziękujemy za udzielenie wywiadu i życzymy dużo zdrowia.


 U: Witamy panią bardzo serdecznie.

 B.K.:  Z tego co wiem, to zaprosiliście mnie tutaj w związku z obchodami 70- lecia szkoły w Pilchowie. Tak się składa, że 70- lecie szkoły łączy się również z 70-leciem sołectwa. Część z Was mieszka w samym Pilchowie, a część na terenie sołectwa.

Co byście chcieli się dowiedzieć? Jakie macie pytania?

U: Ile miała Pani lat jak zaczęła pracować w tej szkole?

B.K.:  Tak się złożyło, że w tej szkole to była moja druga praca z kolei. Wcześniej pracowałam w Szkole Podstawowej nr 69 w Szczecinie, a w Pilchowie zaczęłam pracować w 1966 r. pełniąc funkcję kierownika. W 1965 r. mój mąż Henryk Kulpa został tutaj powołany na stanowisko kierownika szkoły. Funkcję ta sprawował z małą przerwą  do 1981 r. Łącznie w tej szkole mąż przepracował 20 lat. Później został mianowany na dyrektora szkoły.  Patrząc na  buzie, przypominam sobie, że wraz z mężem uczyliśmy niektórych  z waszych rodziców. Jeśli chodzi o szkołę jaka mąż tu zastał, to był przed mężem pan Mieczysław Żwirko – Żwikiewicz. Mieszkał na Wodociągach. Bardzo miły, sympatyczny, wszechstronnie uzdolniony.

Kiedy pan Kulpa przyszedł do pracy, od razu zaczął od oświetlenia, wymiany żarówek na lepsze lampy, wymienił piece na centralne ogrzewanie. W niektórych klasach trzeba było wymienić podłogi, drzwi, gdyż większość rzeczy nie nadawała się do użytku.  Przecież szkoła powstała  1946 r., tak więc mąż wniósł trochę innowacji. Ponadto dobudował przybudówkę, tym samym rozwiązując problem sanitariatów. Powstały prysznice, toalety dla dziewcząt. Dochodzili nowi nauczyciele, pracownicy administracji. Wówczas w szkole były klasy od 1-7. Wprowadzono obiady dwudaniowe, dojeżdżały dzieci z Wysokiego Leśna, tzw. „Bonanzą”. Te dzieci objęte były akcją „szklanka mleka”, obiadami dwudaniowymi. W kolejnych latach powstała Zasadnicza Szkoła Ogrodnicza. Mieliśmy uczniów, którzy po 7 klasach przychodzili tutaj, aby przyuczyć się do konkretnego zawodu. Oprócz tego, mój mąż zorganizował dla pracowników kursy dokształcające tzw. ”oświata dla dorosłych”. Istniała w ten sposób szansa na wyrównywanie braków z języka polskiego, biologii, fizyki, chemii.

U: Jakiego przedmiotu pani uczyła?

B.K.:  Uczyłam klasy młodsze,  biologii i chemii. Jeśli chodzi o mnie, to swoją kadencję w Pilchowie zakończyłam, po czym musiałam zdobyć przygotowanie pedagogiczne do pracy z uczniem upośledzonym. Wówczas rozpoczęłam pracę w Tanowie w Szkolny Ośrodku Wychowawczym.

U: Co Pani się najbardziej podobało w tamtych czasach?

B.K.:  Najmilej wspominam kontakt z dziećmi w kasach młodszych, później z młodzieżą- np. z waszymi rodzicami, czy wujkami, którzy nie sprawiali większych problemów wychowawczych. Mimo że uczniowie nie zawsze się uczyli, rozrabiali na swój sposób, ale bezpiecznie, to bardzo mile wspominam te chwile. Uczniowie nie sprawiali takich kłopotów wychowawczych jak to ma miejsce w dzisiejszych czasach. Z takich ciekawostek to muszę wam powiedzieć, że przychodząc do pracy tutaj, zadziwiły mnie bardzo dziwne ławki, na których było miejsce na kałamarz. Dyżurny miał obowiązek wszystkim nalać atrament, aby uczeń mógł pisać. To było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, gdyż w szczecińskich szkołach już tego się nie spotykało. A tu to była nowość. Po lekcji dyżurny zbierał kałamarze i chował do szafki. Nauczyciele bardzo zwracali uwagę na pismo, wiele godzin ćwiczyło się kaligrafię. Teraz już tego nie ma.

U: Czy chciałaby Pani wrócić do tej pracy?

B.K.:  Nadal pracuję, teraz już głównie na świetlicy, z młodszymi dziećmi.

U:  Jaki był Pani ulubieniec?

B.K.:  Wszyscy!!! Ja po prostu przyszłam do zawodu z powołania. Nie wyobrażałam sobie pracować w biurze, czy fabryce. Od najmłodszych lat chciałam być nauczycielką. Za wszelką cenę dążyłam do tego i zrealizowałam. Ale najcięższa praca, to była z dziećmi specjalnej troski w Tanowie, gdzie trzeba było otoczyć je ogromną miłością.

U: Jak przebiegały lekcje?

B.K.:  Dziwię się teraz czasem, bo nie ma przerw śródlekcyjnych. Kiedyś to była normalna rzecz na każdej lekcji. Ponadto kiedyś do szkoły chodzili uczniowie z tzw. zawyżonym rocznikiem i to też była trudność na swój sposób.

U: Co uważa Pani za swój największy sukces?

B.K.:  Zawodowy to to, że przepracowałam tyle lat w zawodzie nauczycielskim. Nie zmieniałam placówek często. Nadal pracuję z dziećmi i mogę przekazać jakieś wiadomości.

 U: Co należało do Pani obowiązków poza zajęciami dydaktycznymi?

B.K.:  To były kółka zainteresowań. Forma opieki nad klasą, wychowawstwo.

U: Jakie były przedmioty? Czy każdy nauczyciel uczył jakiegoś konkretnego jak dzisiaj, czy uczył wielu?

B.K.:  Tak. Każdy nauczyciel miał swój przedmiot, odpowiednie wykształcenie do nauczanego przedmiotu. Przez te 20 lat mojej pracy w tej szkole pracowało się bardzo dobrze.

U: Czy Pani się spotkała z panią Westyną Pawlewicz?

B.K.:  Tak. Pani Westyna uczyła mojego młodszego syna i bardzo mile wspominam ten okres. Krótko trzymała, nauczyła Bartka wszystkiego.

U: O której godzinie kończyły się lekcje?

B.K.:  Lekcje kończyły się bardzo różnie. Było już 7 klas, więc i lekcji więcej, klas więcej. Po lekcjach były koła zainteresowań, np. taneczne- od opieką tancerki, pani Okopińskiej. Uczniowie wyjeżdżali na różne wycieczki, nawet zagraniczne.

U: Czy nauczyciele byli też tak bardzo nadwrażliwi  na zachowanie jak teraz na wszystko?

B.K.:  Tak. Bardzo. Dbali o ich bezpieczeństwo.

U: Czy były mundurki?

B.K.:  Tak. To wyegzekwowaliśmy. Strój galowy i tarcza na ramieniu. Obowiązkowo obuwie zmienne pozostawiane w worku.

Dziękujemy bardzo za udzielenie nam wywiadu.

Jak długo pracowały Panie jako nauczycielki?

K. P.:  Do pracy przyszłam 15 sierpnia 1954r. Przepracowałam w  szkole 35 lat i wszystkie lata w jednej szkole, tutaj w Pilchowie. Na emeryturę odeszłam w 1984 r., ale potem jeszcze pracowałam 5 lat.

J. P.: Ja przyszłam do pracy w 1960 r. Również wszystkie 30 lat pracy miałam w tej jednej szkole. Potem jeszcze pół roku uczyłam języka polskiego, gdyż nie było nauczyciela. Wówczas moja córka chodziła do 8 klasy i martwiłam się, żeby dostała się do wymarzonej szkoły średniej. Dlatego zgodziłam się wrócić na ten okres.

Czego panie uczyły?

J. P.:  Kiedyś trochę inaczej się pracowało. Podobnie jak pani Krystyna Prymaczuk, uczyłam wszystkiego.

K. P.:  Jak przyszłam do pracy to pracowało tylko 2 nauczycieli- pan Żwikiewicz i ja. Klas było 5. Pan Żwikiewicz był kierownikiem szkoły, uczył kasy 1, 2, 3  a ja uczyłam klasę 4 i 5. Wówczas trzeba było uczyć wszystkiego czego się powinno uczyć w tych klasach i robił to jeden nauczyciel. Nie było nikogo innego. Tak było do 1960 roku. Klasy były łączone, z uwagi na małą liczbę pomieszczeń. KLasa 1 była sama a klasy 2-3 i 4-5 były połączone. Jeden rządek np. klasa 4,  drugi 5. Jak jednym się coś zadawało do pracy, to drugim się tłumaczyło.

J. P.: Tak było do 1960 r. Powstała  później klasa szósta i doszły dwie nauczycielki, ja i pani Zofia Brzuszczak. Uczyłam klasę 4, 5 i 6 – języka polskiego, historii, geografii, wychowania fizycznego.

K. P.:  Najpierw to wszystkiego, a w miarę jak powstawały nowe klasy to doszedł mi język rosyjski, geografia.

Czy pamiętają panie swój pierwszy dzień pracy w tej szkole?

J. P.: Pamiętam dzień rozpoczęcia roku szkolnego i to jak ubrana była pani Krystyna. Miała czerwony kostium w czarne wypustki. Zastanawiałam się kto to może być? Przedstawił nas sobie pan Żwikiewicz. I tak się zaczęła nasza znajomość.

Wakacje to był okres intensywnego doszkalania się nauczycieli.  Podobnie jak dzisiaj, nauczyciel stale musiał się dokształcać.

Co jeszcze należało do obowiązków?

J. P.: One się ciągle zmieniały.

K. P.:  Ja prowadziłam harcerstwo, wyjeżdżałam na obozy.

J. P.: Prowadziłam SKS-y.

Jak wspominają panie swoje pierwsze spotkanie z uczniami?

K. P.:  Przyszłam taka drobniutka, malutka, niewiele różniłam się od dzieci. Ale bardzo sympatycznie było. Teraz na ostatnim spotkaniu wigilijnym, podszedł do mnie pan i pyta czy go pamiętam? To był pan Spalczyński, którego nie rozpoznałam. Miło, jak ktoś jeszcze pamięta.

Jak liczne były klasy?

J. P.: Zdarzały się klasy 18 osobowe, więc sporo na malutką szkołę. Pamiętam niektóre osoby z pierwszej ósmej klasy, gdy już oddali do użytku nowy budynek w 1963 r.

–      Ewa Prymaczuk,

–      Zbyszek Jakubowski,

–      Aldona Łukaszewicz,

–      Romek Chudzia,

–      Skotnicki,

–      Zdzisław Podolak.

Z jakimi trudnościami musiał się kiedyś nauczyciel zmierzyć?

J. P.: Jak na tamte czasy to szkoła była dobrze wyposażona. Mieliśmy własny projektor, dobrze wyposażony gabinet biologiczny, fizyczno-chemiczny. Brakowało sali gimnastycznej, lekcje odbywały się na dworze lub korytarzu, a dopiero później zrobiono salę w starym budynku.

K. P.:  Jak na tamte czasy, mimo wielu niedogodności, można wiele było zdziałać z rodzicami. Rodzice byli razem z nauczycielem. To była ogromna pomoc.

Co było najmilsze w pracy pedagoga?

J. P.: Gdy oddawałam pierwszą klasę ósmą, to wspominam bal na zakończenie. Dzieciaki się doskonale bawiły. Pamiętam jak młodzież przychodziła po pomoc w rozwiązywaniu jakiś konfliktów, czy to między nimi samymi, czy uczniami i nauczycielami. To było takie budujące. Czasem dziecko przychodziło, aby w jego imieniu porozmawiać z rodzicami. Z perspektywy czasu nie pamięta się tego co było niemiłe.

K. P.:  Ja kochałam swoją pracę. Byłam nauczycielem z powołania. Przyjemnością były również spotkania nauczycieli z całego środowiska. Urządzany był w np. Policach Dzień Nauczyciela, gdzie spotykali się wszyscy nauczyciele z gminy. Czasem to były spotkania w Nowym Warpnie.

Czy to, że Pilchowo jest wsią i kiedyś dzieci miały inne obowiązki, wpływało jakoś na ich naukę?

K. P.:  Raczej nie. Jak ktoś się chciał uczyć to się uczył. Zresztą nie miały dzieci jakiś ogromnych obowiązków.

Czym uczniowie zajmowali się podczas przerw?

K. P.:  Bieganiem. dziewczyny plotkowały, chodziły po korytarzu parami.

Jak przebiegała typowa lekcja?

J. P.: Podobnie trochę jak i dzisiaj. Uczniowie czekali na nauczyciela przed klasą. Tok lekcji podobnie jak i dzisiaj.

Dziękujemy za miłą rozmowę, życzymy dużo zdrowia i zapraszamy

na obchody 70- lecia szkoły i sołectwa.

 Wywiad z Panią Elżbietą Głażewską 

Pani Elżbieta Głażewska przepracowała w Szkole Podstawowej w Pilchowie 25 lat. Była nauczycielką matematyki.

Jak zaczęła się pani przygoda ze szkołą w Pilchowie?

Przyjechałam z mężem do Szczecina z Głażewa. Miałam bardzo dobre wykształcenie na tamte czasy ponieważ ukończyłam 5letnie liceum pedagogiczne i 2 letnie studium nauczycielskie – kierunek matematyka  fizyka. Dostałam propozycję pracy w szkole w Trzebieży i w Pilchowie. W 1971r jadąc taksówką zatrzymałam się w Pilchowie. Bardzo spodobała mi się okolica. Zgłosiłam się do dyrektora szkoły w Pilchowie p. Kulpy , który przyjął mnie bardzo serdecznie. Pan dyr. Kulpa był człowiekiem bardzo konkretnym i wymagającym. Był bardzo dobrym organizatorem. Zatem zaczęłam pracę w szkole w Pilchowie od 1 września 1971r do 31.sierpnia 1973r. Potem nastąpiła reforma Kuberskego i zostałam oddelegowana do Szkoły Podstawowej w Tanowie. Tam pracowałam do 31.października 1982r.Potem odeszłam na urlop i powróciłam do szkoły w Pilchowie 1 września 1986 r. Wtedy dyrektorem był pan. T. Bochnia  on przyjmował mnie do pracy.

Jak wspomina pani pierwsze lata pracy w szkole w Pilchowie?

Szkoła w Pilchowie składała się z dwóch budynków starego i nowego. Była dużą szkołą. W swojej pierwszej klasie miałam 20 uczniów. W szkole był gabinet lekarski, była też kuchnia. Do pracy musiałam robić sama pomoce dydaktyczne, plansze.

Czy pamięta pani pierwszych uczniów?

Oczywiście ,że  pamiętam. Byłam wychowawczynią Jacka Porzezińskego, Iwony Krajewskiej, Krysi Milewskej, Renaty Banaszak, Małgosi Szynkowskiej.

Czy uczniowie chętnie się uczyli?

Uczniowie chętnie się uczyli. Potem musieli zdawać egzaminy do szkół średnich. Muszę powiedzieć że każdy dostawał się do wybranej szkoły zdając egzaminy.

Jakich przedmiotów pani uczyła?

Uczyłam matematyki, fizyki, techniki i sprawowałam opiekę nad Samorządem Uczniowskim.

Które momenty w pani pracy były najmilsze i utkwiły pani w pamięci?

Najmilszym momentem był dla mnie dzień 13 października 1997r. Wtedy dostałam Srebrny Krzyż Zasługi. Wręczenie odznaczenia było w Operze i operetce na Zamku w Szczecinie.

Każde pożegnanie klasy ósmej, której byłam wychowawczynią było wzruszającym momentem.

Bardzo miło wspominam wycieczki organizowane dla uczniów po całej Polsce. Pierwszą wycieczkę zorganizowałam w 1991r z p. Westyną Pawlewicz  do Krakowa i Wieliczki. Spaliśmy wtedy w schronisku młodzieżowym. Jechaliśmy pociągiem. W następnych latach zwiedziliśmy Tarnowskie Góry, Wrocław, Kotlinę Kłodzką, Zieleniec, Gdańsk, Kaszuby, Warszawę, Tatry.

Czy to, że mieszkała pani w tej samej miejscowości co szkoła ułatwiało pani nauczanie czy raczej utrudniało?

Miałam dobry kontakt z mieszkańcami Pilchowa. Rodzice uczniów darzyli mnie szacunkiem. Byłam bezstronna. Bardzo dobrze układała mi się współpraca z rodzicami dzięki temu mogłam dużo zdziałać.

Czy zapadł w pamięci pani jakiś konkretny uczeń ?

Oczywiście wielu uczniów , których uczyłam miało wiele talentów. Pamiętam Anię Wojciechowską , bardzo uzdolnioną matematycznie, Krzysia Kozłowskiego , który jest teraz wiceministrem, Grzesia Łuczaka, który jest architektem, Macieja Głażewskiego ,który jest kapitanem żeglugi zagranicznej największych kontenerowców.


 

Wywiad z Panią Elżbietą Zarosińską 

 W jakich latach pracowała Pani w naszej szkole?

E.Z. : 1994-2006 r., czyli 12 lat. Pracowałam w nauczaniu początkowym, w starszych klasach miałam w pewnym okresie plastykę. Dodatkowo uzupełniałam etat pracą na świetlicy.

Co należało do Pani obowiązków poza prowadzeniem zajęć dydaktycznych?

E.Z. :  Byłam konferansjerem podczas „Szkolnego przeglądu teatralnego”, prowadziłam turnieje ekologiczne. Jednego roku moja klasa przedstawieniem ”Bal w pokoju lal” wygrała szkolny przegląd teatralny i reprezentowała szkołę w gminnym przeglądzie. Zajęliśmy  tam 2 miejsce, co było ogromnym sukcesem.

Jak wspomina Pani pierwszy dzień pracy w szkole?

E.Z. : Był spory stres. Wcześniej pracowałam tylko w przedszkolu. Dyrektorem była pani B.Kliszewska, która na początku bardzo mi pomogła, wprowadziła mnie, była ze mną na pierwszym zebraniu z rodzicami 1 września. Miałam również dużą pomoc od p. Renatki Subocz, p. Westyny Pawlewicz. Obie również pracowały w klasach I-III i od nich uzyskałam dużą pomoc. Potem tak się zdarzyło, że jak dla nich prowadziłam lekcje. Byłam doceniana. W ciągu 12 lat pracy dostawałam nagrody dyrektora, co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Pani Kliszewska gdy już została vice -dyrektorem, to miała jeszcze bibliotekę. Wówczas bardzo dużo materiałów mi podsyłała z biblioteki, ciekawe scenariusze, co wykorzystywałam na zajęciach.

Czy musiała się Pani zmierzyć z jakimiś trudnościami w pracy?

E.Z. : Tak, ale to były bardziej problemy wychowawcze. Miałam takie specyficzne klasy, że w każdej klasie było dziecko trudne, z rodziny z problemami (patologicznej). Pod tym względem najgorsze były już moje ostatnie lata pracy. Już nawet moje koleżanki się śmiały, że co oddałam klasę to w kolejnej ponownie się trafiła jakaś trudność. No ale taki jest zawód nauczyciela.

Ciężkie jest przestawienie się z pracy w przedszkolu na pracę w szkole?

E.Z. : Na początku bałam się czy dam sobie radę. Jest to jednak coś nowego. Trzeba się było bardziej przygotowywać do lekcji.  Ja jednak byłam bardzo pilna, zawsze się przygotowywałam, miałam swój osobny zeszyt, z rozpisanymi  zadaniami na cały dzień. Zwłaszcza na początku pracy.

Które momenty były najmilsze w pracy?

E.Z. : Najmilsze to było to jak się widział efekt swojej pracy. Na początku jak dzieci po przyjściu z zerówki, mówiły tylko jednym wyrazem, a potem już pięknie układały zdania. Jak pamiętały o tym, aby mówić całym zdaniem, same sobie przypominały. To uważam za swój sukces. Dlatego te przeglądy teatralne, podobały się innym i odnosiły sukcesy. Oczywiście najważniejszy to był uśmiech na twarzy dziecka. To była największa nagroda.

Czy uczniowie chętnie się uczyli?

E.Z. : Pamiętam pierwszą klasę w 1994 r. To była bardzo mądra klasa, która bardzo dobrze się uczyła. Dobrze układała się współpraca z rodzicami, co przekładało się na dzieci. Współpraca z rodzicami to jedna z najważniejszych relacji. Gdy poprosiłam rodziców o pomoc w szyciu strojów do jakiegoś przedstawienie, nigdy nie odmówili. Angażowali się bardzo, miło było.

Czy lekcje jakoś się różniły?

E.Z. : Na początku mojej pracy były oceny, potem doszła ocena opisowa. Nie było przerw co lekcję. Wychodziliśmy  tylko na dużą przerwę, a gdy zachodziła potrzeba organizowało się przerwy śródlekcyjne. Wówczas dzieci same się bawiły, organizowały zabawy na dywanie, układały klocki, jakieś zabawy słowne. Nauczyciel czuwał nad nimi, ale to dzieci w większości wybierały same zabawę. Potrafiły się zająć sobą. Nie były to przecież jakieś liczne klasy.

Jako ciekawostkę powiem, iż pewnego roku, miała nie powstać u nas w szkole klasa 1, gdyż było zapisanych tylko 2 dzieci. Potem doszła jedna dziewczynka a potem jeszcze jedna osoba. Po uzyskaniu zgody u naczelnika powstała taka malutka 4 osobowa klasa. Miało to swoje plusy. Dzieci były dopilnowane, takie prawie nauczanie indywidualne. Tak chyba było do końca roku. Potem już kolejno ktoś dochodził.

Podsumowując, bardzo miło wspominam pracę w tej szkole. Nieraz tęsknię za dawnymi czasami.

 Dziękujemy bardzo za udzielenie wywiadu.


W jakich latach pełnił pan funkcję sołtysa Pilchowa?

M.R.: Sołtysem Pilchowa bylem przez 4 kadencje. Zaczęło się w 1998 r. i sprawowałem tę funkcję do 2015 r. Jedna kadencja trwa 4 lata, więc sołtysem byłem 16 lat, a wcześniej byłem w Radzie sołeckiej Pilchowa. Od tego czasu zaczęła się „przygoda” z działaniem na rzecz całego sołectwa. To nie tylko samo Pilchowo, również Leśno Górne, Stare Leśno, Sierakowo, Bartoszewo, Żółtewo.

Rolą sołtysa jest równomierne rozwijanie tych wszystkich miejscowości, tak aby każda z nich była zapamiętana.

Od kiedy Pan mieszka w Pilchowie?

M.R.:Mieszkam tutaj od 1981r. Przeprowadziliśmy się z małżonką w stanie wojennym. Tutaj się urodziły nasze dzieci, które chodziły do szkoły w Pilchowie. Ponadto tutaj prowadziłem swoją pierwszą działalność, która pozwalała na utrzymanie rodziny. Potem małżonka poszła do pracy, a ja zmieniłem profesję. Do dnia dzisiejszego mieszkamy w Pilchowie, zmieniliśmy tylko miejsce zamieszkania. Nadal pełnię funkcje, które mogą mieć choćby maluteńki wpływ na to, co się dzieje w Pilchowie.

Co wpłynęło na decyzję Pana o kandydowaniu na stanowisko sołtysa?

PAN:Należałoby wrócić do tamtych czasów, kiedy to najważniejszymi sprawami dla miejscowości było doprowadzenie  gazu,  kanalizacja,  telefonizacja. Chciałbym przypomnieć dzisiejszej młodzieży, iż dawniej aby mieć telefon „trzeba było samemu dołki kopać”. Kolejną sprawą, która bardzo  bulwersowała mieszkańców to wysypisko śmieci na terenie miejscowości Sierakowo. Szczecin wykorzystywał to miejsce bez żadnych skrupułów, bez pozwolenia nawet urzędu. Postanowiliśmy jako społeczność Pilchowa to zmienić. Już wtedy widziałem w jaki sposób można by było to zorganizować, żeby pozyskiwać, jeśli już z udostępnienia tych terenów, korzyści na rzecz sołectwa. Dzięki temu  doprowadzono gaz do miejscowości, a samo Pilchowo zaczęło się prężnie rozwijać. Powstał obiekt rekreacyjno- sportowy, wodociąg z Tanowa do Pilchowa z bardzo dobrą wodą w zachodniopomorskim. Powstał również wodociąg do Starego Leśna, wodociąg i przepompownie do Leśna Górnego. To są te rzeczy, które powstały za ogromne pieniądze. Może ich nie widać, gdyż są zakopane  w ziemi, ale są i spełniają swoja funkcję do dnia dzisiejszego. Oczywiście udało się to wszystko zrealizować dzięki współpracy z mieszkańcami.

Wówczas było bardzo modne powiedzenie „organizujemy społeczeństwo odpowiedzialne”, które samo stanowi o sobie. I to się udało zrobić w Pilchowie.

Jakie jeszcze inwestycje zostały zrealizowane w trakcie Pana kadencji?

M.R.:Nie powiedziałem jeszcze o ścieżce rowerowej, która powstała na początku lat dwutysięcznych, z inicjatywy mieszkańców. Najpierw postała część, która biegnie przez ul.Zegadłowicza w Pilchowie. Później próbowaliśmy wymóc na Szczecinie, aby powstała ta część łącząca Pilchowo z Głębokim. Następnie pierwsze wnioski na budowę ścieżki do Tanowa i Bartoszewa „wyszły” na zebraniu  wiejskim w Pilchowie. Złożony  wniosek u burmistrza Polic, został przychylnie przyjęty, zaakceptowany i zrealizowany. W późniejszym czasie udało się rozbudować ścieżkę aż do samych Polic. Należy zaznaczyć, że dzisiaj korzysta z niej bardzo dużo ludzi jeżdżących na rowerach, na rolkach, chodzących na spacery, z kijkami. Jest to naprawdę dobra inwestycja, z której ogromnie się cieszę i serce się raduje.

Punktem najważniejszym w tych inwestycjach jest jednak to, co udało się zrobić w szkole. Szkoła zmieniła swój wizerunek diametralnie, głównie dzięki rodzicom dzieci tutaj uczęszczającym, dzieciom, nauczycielom, pracownikom szkoły, Radzie Sołeckiej. Należy pamiętać również o zaangażowaniu księdza. Zawsze staraliśmy się robić wszystko wspólnie, tak by każda część społeczeństwa  była włączona w działania. Dzięki tej bardzo dobrej współpracy powstała piękna szkoła, która ma bardzo dobre wyniki.

Z jakimi problemami jeszcze borykało się sołectwo?

M.R.:Nie było chodników, skrzyżowań. Te rozwiązania pojawiły się później i spełniły się również z inicjatywy mieszkańców, którzy bardzo mocno optowali za tym, aby poprawić bezpieczeństwo. W międzyczasie powstały nowe drogi i chodniki. Obecnie jesteśmy przed dużąkilkumilionową inwestycją – budowa ulicy Warszewskiej. Wiąże się to jednocześnie z przebudową  gazociągu, kanalizacji. Będzie to niedługi odcinek, ale całkowicie nowy z chodnikami i całą infrastrukturą.

Ma tam swoje tereny gmina, są tam również tereny zarezerwowane pod nowa szkołę. Niestety na razie nie udało się to, ale za to mamy pięknie wyremontowaną starą. Dawniej szkoły nie zauważało się jadąc. Teraz przyciąga uwagę. Ponadto mamy przebudowaną drogę łączącą Pilchowo z Głębokim (dzięki naleganiom na burmistrza Polic, potem  burmistrza na władze Szczecina).

Czy będą jeszcze w najbliższym czasie jakieś inwestycje w szkole?

M.R.:Tak. Będą na pewno. Będzie robiony dach na części nowszej.

Marzeniem szkoły jest świetlica. Czy coś w związku z tym będzie możliwe do zrealizowania?

M.R.:Na ten moment nie. Obecnie priorytetem gminy są przedszkola. Brakuje miejsc dla dzieci w placówkach w gminie. Najbliższe przedszkole w Tanowie, jest doskonale przygotowaną i wyposażoną placówką, jednak w innych miejscowościach jest sporo problemów i w tej kwestii gmina musi najwięcej pomóc i to jak najszybciej.

Jak w czasie Pana kadencji sołtysa układała się współpraca ze szkołą?

PAN:Robiliśmy wspólne projekty unijne, które w 100% udały się. Nikt w całej gminie nie osiągnął takiego sukcesu jak w Pilchowie. A to dzięki bardzo dobrej współpracy sołectwa ze szkołą. Mieliśmy 4 programy : dziennikarski, teatralny, językowy (angielski i niemiecki). Spełniło się to, o czym marzyliśmy. Znalazły się warunki do zrealizowania w pełni tych projektów. Współpracujemy zawsze i nadal współpracujemy ze szkołą, z nauczycielami, mieszkańcami, rodzicami. Organizujemy coroczne paczki na Mikołajki, Dzień Dziecka, zabawy wiejskie. Wspólne Wigilie dla najstarszych mieszkańców, na które rokrocznie przyjeżdża Burmistrz. Myślę, że ta współpraca była dobra i nadal  będzie się dobrze układać. Udaje się też zbierać środki finansowe na terenie szkoły, aby np. rozbudować plac zabaw. Była to inicjatywa rodziców i udało się to zrealizować.

Czy było jakieś marzenie Pana, którego nie udało się zrealizować?

M.R.:Pewnie tak. Zawsze są. Ale zostawmy to.

Obecnie pełni pan funkcję w Radzie Miasta. Czy jest to zajęcie trudniejsze, bardziej odpowiedzialna od funkcji sołtysa?

M.R.:Radnym byłem już w trakcie pełnienia funkcji  sołtysa. Dzisiaj  spotkał mnie ten zaszczyt bycia Przewodniczącym Rady Miejskiej i odpowiedzialność jest jednak dużo większa. Dlatego między innymi  zrezygnowałem z funkcji sołtysa. Tzn. poprosiłem  mieszkańców, aby nie wybierali mnie na kolejną kadencję, ponieważ mogłoby to być ze szkodą dla mieszkańców. Ja w dalszym ciągu tu będę mieszkał. Moje dzieci tu będą może mieszkać i wnuki, w związku z czym zależy mi na tej miejscowości.

Jak lubi Pan spędzać czas wolny?

M.R.:Powiem tak: z wnukiem chodzę na piłkę ręczną do Szczecina. Chodzimy co niedzielę  na basen. We wtorki wieczorem gramy z mieszkańcami w siatkówkę w Szkole Podstawowej nr 8 w Policach, a w czwartki w Pilchowie. Frajda jest ogromna. Jest sporo pracy w ogrodzie, w domu.

Czy wie Pan, która ulica jest najstarsza?

M.R.:Będzie to ulica Spacerowa, która wcześniej nazywała się inaczej.

A kto jest najstarszym mieszkańcem Pilchowa?

M.R.:Nie chcę się pomylić, ale chyba Pani Milewska.

M.R.:Na zakończenie chciałbym serdecznie podziękować wszystkim mieszkańcom  i pracownikom szkoły za wspólne lata, było bardzo milo.

Dziękujemy bardzo za przybycie.


 Jak długo mieszka Pani w Pilchowie?

J. W.: Od  46 roku. Przeprowadziliśmy się z Niemiec, gdzie przebywaliśmy w polskim obozie. Na początek zamieszkaliśmy w jednej ze szkół szczecińskich, a następnie wprowadziliśmy się do Pilchowa. Wówczas w Pilchowie było jeszcze mnóstwo Niemców, Polaków jeszcze nie było. Niemcy bardzo szybko wyjechali stąd. Wśród polskich rodzin można wymienić rodzinę Starowiczów, Olejniczaków, Puczyńskich, Gotówka.

Czy dobrze Pani się mieszka w Pilchowie?

J. W.: Bardzo się cieszę, że mieszkam w tej miejscowości – blisko miasta. Za czasów Gierka pobudowaliśmy dom, teraz mieszkają tam moi wnukowie, prawnukowie.

Jak kiedyś wyglądała komunikacja z miastem?

J. W.: Trzeba było pieszo przejść do zajezdni, koło koszar. Dopiero stamtąd zabierał ludzi tramwaj do miasta. Potem pojawił się też samochód ciężarowy, który dowoził ludzi z koszar do Głębokiego, a następnie do Pilchowa na pieszo. Ale nie było to daleko, jedynie 2 kilometry. Kiedy skończyłam szkołę w Pilchowie, codziennie rano trzeba było dojść do Głębokiego do tramwaju.

Jak wyglądało Pilchowo w dawnych czasach, jak zmieniła się wieś?

J. W.: Pilchowo bardzo się rozbudowało, wiele nowych domów, nowi ludzie. Zostało już niewielu starych mieszkańców. Była jedna główna ulica biegnąca koło kościoła, tak jak obecna ulica Spacerowa i dalej w stronę Tanowa. Dziś nie ma tam przejazdu. W tym miejscy został postawiony krzyż. Druga ulica to Wiejska i Wołczkowska.  Później  był również jeden sklep na wodociągach – prowadził go pan z żoną. Po kościele zawsze otwierał sklep, można było kupić chleb. Po mięso natomiast trzeba było iść do Tanowa. Od początku była również stara szkoła. W jednej sali lekcyjnej /w obecnej sali gimnastycznej/  jeden nauczyciel uczył dwie klasy. Gdy jedna klasa miała zajęcia po cichu,  drugiej nauczyciel coś tłumaczył.  Były białe podłogi, w piecach kaflowych trzeba było rozpalić. Nauczyciele mieszkali na górze, wejście było z boku. Potem przyszła do pracy pani Puczyńska. W obecnej szatni przed salą numer szesnaście mieściła się kancelaria, natomiast w szatni przed salą gimnastyczną było mieszkanie nauczyciela. Na dworze znajdowały się toalety.

Jak wyglądała lekcja?

J. W.: Uczniowie czekali przed klasą. Następnie witano się . W pierwszych latach po wojnie lekcja rozpoczynała się i kończyła  modlitwą.  Była też osoba dzwoniąca na przerwę. Kiedy uczniowie usłyszeli dzwonek, natychmiast wybiegali na przerwę.

Ile uczniów liczyła klasa?

J. W.: Około 15 uczniów między innymi z rodzin Ratajczaków, Krajniaków. Kiedy uczniowie rozpoczynali naukę w tej szkole, musieli najpierw urządzić klasę, przynieść ławki, krzesła.

J. W.: Kiedy ja zaczynałam naukę w szkole był elementarz. Uczyliśmy się pisowni – jeśli ktoś coś źle napisał, trzeba było dziesięć razy przepisać. Do pisania używaliśmy stalówek, w ławce było miejsce na kałamarz, maczało się stalówkę w atramencie. Potem dopiero pojawiły się wieczne pióra.  Kiedy rozpoczynałam naukę, niewiele umiałam po polsku, ponieważ pierwsze lata dzieciństwa spędziłam w Niemczech i tylko znałam, język niemiecki. Z czasem nauczyłam się polskiego, a obecnie nie pamiętam już ani słowa po niemiecku.

Jakie przedmioty nauczane były w szkole?

J. W.: Zgodnie z treścią elementarza. Były również książki z matematyki, przyrody. Poza tym zajęcia z wychowania fizycznego, które odbywały się na dworze – sali gimnastycznej nie było.

Czy obowiązywały mundurki szkolne?

J. W.: Zaraz po wojnie, nie. Dopiero w starszych klasach, w szkole w Szczecinie uczniowie nosili fartuszki.

Kto był Pani wychowawcą?

J. W.: Był tylko jeden nauczyciel Pan Żwikiewicz. Dopiero po wielu latach pojawili się inni nauczyciele.

W jakim wieku uczniowie rozpoczynali naukę?

J. W.: To było bardzo różnie… Ja miałam jedenaście lat, kiedy rozpoczęłam tu naukę. W szkole w Pilchowie były na początku tylko cztery klasy. A do piątej klasy chodziłam do klasy. Lekcje rozpoczynały się o różnych porach. Starsi na przykład o dziewiątej, a młodsi nawet o jedenastej lub dwunastej. Kiedy uczniowie nie odrobili zadania domowego, zostawali po lekcjach i musieli nadrabiać zaległości.

Jakie obowiązki miały dzieci w domu?

J. W.: Moim jedynym obowiązkiem była nauka.

Dziękujemy bardzo za udzielenie wywiadu.


Czy pamięta Pani, kto był pierwszym sołtysem?

Cz.Cz.:Pan Starowicz.

Jak zapamiętała Pani szkołę  z dawnych lat?

Cz.Cz.: W szkole wszystkie ławki i krzesła znajdowały się na strychu w starej szkole i dzieci musiały znieść te meble. Dawniej były tylko cztery klasy, dwie klasy były ze sobą łączone, pierwsza z  drugą i trzecia z czwartą. Na początku był tylko jeden nauczyciel, pan Żwikiewicz.

Ile lat miała Pani, kiedy poszła do pierwszej klasy?

Cz.Cz.:Miałam 9 lat, kiedy tu przyjechaliśmy z poznańskiego. Pierwszy przyjechał ojciec, a dopiero później reszta rodziny. Było nas pięcioro. Przywieźliśmy prowiant od babci, kozy, świniaka i kury.

Jak wyglądało dawniej Pilchowo?

Cz.Cz.: Była tylko jedna strona wodociągów, kościół kilka domów poniemieckich – tam gdzie obecnie mieszkają rodziny Banaszaków, Strugałów, Kundziczów, tu gdzie drogówka znajdował się również dom, stał również pałacyk. Tu gdzie jest sklep, dawniej również znajdował się sklep z wejściem od drogi głównej – prowadziła go moja kuzynka.

Od którego roku mieszka Pani w Pilchowie?

Cz.Cz.:Od 46 roku. Ojciec przyjechał w 45 roku.

Ile rodzin polskich przyjechało na początek do Pilchowa?

Cz.Cz.:Pierwsza sprowadziła się nasza rodzina, a w zasadzie ojciec sam. Poszedł do pracy do miejskiej rady i pracował w urzędzie dzielnicowym na Głębokiem – obok dawnej restauracji “Wiktor”.  Było sporo Niemców. Potem zorganizowano zbiór w świetlicy i powoli Niemcy zostali wywiezieni. Był to około 48 rok. Niektórzy Niemcy zostali w miejscowości i chodzili również do szkoły.

Ilu uczniów było w Pani klasie?

Cz.Cz.: Około dziewięcioro. Z rodziny Niedzielskich, ja i moi bracia.

Jakie przedmioty były nauczane?

Cz.Cz.:Polski, matematyka, przyroda, historia, geografia, muzyka i wychowanie fizyczne. Przez kilka pierwszych lat tylko pan Żwikiewicz był nauczycielem, wszechstronnym z resztą, gdyż nauczał wszystkich przedmiotów. Był bardzo dobrym człowiekiem. Kolejnymi nauczycielami było pewne małżeństwo.

Czy uczniowie chętnie chodzili do szkoły?

Cz.Cz.:Raczej tak. Chodziliśmy do szkoły na godzinę ósmą i mieliśmy około pięciu lekcji.

W co bawiły się dzieci na przerwach?

Cz.Cz.:W berka, w palanta, w piłkę graliśmy.

Czy były jakieś problemy wychowawcze?

Cz.Cz.:Raczej nie.

Czy były zadania domowe?

Cz.Cz.:Oczywiście. Kilka zadań trzeba było zrobić.

Gdzie kontynuowała Pani edukację po szkole w Pilchowie?

Cz.Cz.:Chodziłam do szkoły przy al. Piastów. Do Głębokiego trzeba było iść na piechotę i stamtąd dopiero był transport.

Jakich przyborów używali uczniowie do pisania?

Cz.Cz.:Na początku pisaliśmy ołówkiem, potem dopiero piórem.  Pan Żwikiewicz bardzo dbał o pismo kaligraficzne.

Jakie obowiązki mieli uczniowie po powrocie do domu?

Cz.Cz.:W zasadzie nie mieliśmy żadnych obowiązków.

Czy dobrze Pani się mieszka w Pilchowie?

Cz.Cz.:Chyba dobrze skoro tyle lat tu mieszkam i o wyprowadzce nie myślałam. Moje rodzeństwo tu mieszkało, dzieci, a teraz wnuki.

Dziękujemy za udzielenie wywiadu i życzymy dużo zdrowia.


Wywiad z Panią wicedyrektor Aleksandrą Wojciechowską

Pytania zadawali pani wicedyrektor Aleksandrze Wojciechowskiej uczniowie z klasy IV: Dominik Danił, Filip Lankow, Franciszek Jabłoński,  Mateusz Kujawa, Anastazja Kurasińska, Maciej Pawluś,  Joanna Pietruszyńska, Alicja Sajewicz,  Wojciech Skonieczny, Oskar Tomczak, Jakub Wirkijowski, Andrzej Zagórski.

Ile lat Pani pracuje w naszej szkole?

A.W.Już dwudziesty piąty rok.

Ilu uczniów chodziło do szkoły?

A.W.Kiedy było osiem klas, uczęszczało do szkoły nawet 130 uczniów. Natomiast, kiedy rozpoczęłam pracę jako wicedyrektor, liczba ta zmniejszyła się do 60 – wtedy było sześć klas.

Jak to jest  być dyrektorem szkoły, do której się kiedyś chodziło?

A.W.Bardzo przyjemnie. Wśród obecnych nauczycieli, mam koleżankę, która kiedyś była moją nauczycielką – Pani Basia Kulpa, która uczyła mnie przyrody.

Czy był w szkole kiedyś plac zabaw?

A.W.Nie, nie było. Były jedynie puste place i prowizoryczne boisko. Nie było nawet sali gimnastycznej.

Jak to możliwe, że mieściło się w naszej szkole osiem klas.

A.W.Uczniowie chodzili na drugą zmianę. Niektórzy rozpoczynali zajęcia dopiero o 11 godzinie i uczyli się do 17. Było mało sal i uczniowie musieli się wymieniać. Kiedy byłam w piątej klasie, wybudowali ten budynek, ale sal nadal było za mało.

Czy uczniowie nosili mundurki?

A.W.Nie było mundurków, tylko fartuszki szkolne. Większość szkół miała fartuszki. Chłopcy nosili krótsze, a dziewczęta dłuższe fartuszki z białym kołnierzykiem.

Czy uczniowie uczyli się też w starym budynku szkoły?

A.W.Kiedy rozpoczynałam naukę, uczniowie uczyli się tylko w starym budynku. Tam były dwie klasy, a z drugiej strony było mieszkanie nauczyciela. W tych salach uczyły się klasy łączone – jednocześnie lekcje miały dwie a nawet czasami trzy klasy. Tam, gdzie obecnie jest sala gimnastyczna, była kiedyś sala lekcyjna.

Czy sprawiała pani w szkole problemy wychowawcze?

A.W.Wydaje mi się, że nie. Byłam dość dobrą uczennicą. Czasami siłą broniłam koleżanek przed napastliwością kolegów i wtedy nauczyciele trochę się denerwowali.

Czy było wielu uczniów sprawiających kłopoty?

A.W.Kilku było. Niektórzy z nich są już dorosłymi ludźmi, ale ja staram się pamiętać tylko te miłe chwile.

Czy ma Pani dużo zdjęć z tamtych lat?

A.W.Kilka mam. Dawniej, aby zrobić zdjęcie, trzeba było mieć aparat z kliszą. Potem trzeba było zdjęcia wywołać. Nie robiło się aż tak dużo zdjęć, jak teraz.

Czy ma Pani jakieś pomysły na ciekawe imprezy szkolne?

A.W.Staramy się wspólnie z innymi nauczycielami organizować imprezy szkolne, wprowadzać nowe.  Uczniowie również mogą przedstawiać swoje pomysły. W najbliższym czasie obchodzić będziemy 70lecie naszej szkoły i miejscowości. W połowie maja rodzice zorganizują festyn rodzinny.

Czy kiedy Pani była uczennicą, podręczniki były kolorowe?

A.W.Na pewno mniej kolorowe, ale za to trwalsze, ponieważ były w twardych okładkach.

Czy brała Pani udział w konkursach jako uczennica?

A.W.Były konkursy szkolne i między szkolne, ale szczerze mówiąc  niewiele już pamiętam…

Czy kiedy Pani chodziła do szkoły był catering?

A.W.Był czas, że tu na miejscu  w kuchni gotowano jednodaniowe obiady, zupę lub drugie danie.

Czy jest Pani zadowolona ze swojej pensji? Pytam, ponieważ w Pani gabinecie jest taka zielona tabliczka?

A.W.Znajduje się ona tam po to, żeby przypomnieć, że pracujemy nie tylko dla pieniędzy, ale po to, żeby wam przekazać wiedzę. Praca jest również przyjemnością. Czasami tylko bywa nieprzyjemna, gdy są między wami konfliktu lub ktoś nie chce się uczyć.

Czy w naszej szkole mogłoby być kółko z matematyki?

A.W.Niewykluczone, że zorganizujemy takie kółko, jeśli zbierze się  kilku uczniów, którzy będą na zajęcia systematycznie uczęszczać.

Czy na lekcjach muzyki grało się na jakiś instrumentach?

A.W.Tak. Najczęściej graliśmy na dzwonkach, trójkątach, kastanietach. Nie pamiętam natomiast, żebyśmy grali na fletach, tak jak wy.

Czy uczniowie nosili książki w plecakach, czy w rękach?

A.W.Były tornistry z tektury lakierowanej, nie były miękkie, tylko sztywne?

Czy w Pani latach szkolnych było sześć  klas?

A.W.Kiedy rozpoczynałam naukę było siedem klas, a potem została przeprowadzonareforma w oświacie i klas było osiem.

Czy dobrze Pani wspomina czasy uczenia się w tej szkole?

A.W.Lubiłam  chodzić do szkoły, uczyć się. Kiedy dostawaliśmy podręczniki na początku wakacji, to z reguły zdążyłam je wszystkie przeczytać i wszystko wiedziałam.

Jak wyglądała szkoła?

A.W.Były zielone tablice, kreda, projektor na slajdy. Kiedy zaczynałam się uczyć były ławki ze skośnymi blatami i miejscem na atrament. Wpierwszej klasie miałam kaligrafię.

Co było zamiast komputera?

A.W.Nie było komputerów ani informatyki. Była biologia, fizyka, chemia, matematyka, język polski, historia. Dawniej nie było sali gimnastycznej i WF odbywał się na holu.

A język obcy?

A.W.Uczyliśmy się języka rosyjskiego. Kiedy byłam już nauczycielem wprowadzono język niemiecki a od dziesięciu lat mamy język angielski.

Gdzie dzieci jadły obiady?

A.W.Tu, gdzie jest mój gabinet , była wnęka i tam stały stoliki do obiadu.

Czy miała Pani w klasie jakąś ulubioną przyjaciółkę?

A.W.Nawet dwie. Jedna z nich była jasnowłosą blondynką, ja zawsze miałam ciemne włosy i mówili na nas biała i czarna.

Czy chodziła Pani na świetlicę?

 

A.W.Raczej nie. Wówczas wszyscy byli z naszej miejscowości. Mamy rzadko pracowały i dzieci wracały po szkole prosto do domu, same chodziły.

Z którego przedmiotu była Pani najlepsza?

A.W.Chyba z matematyki, chociaż polski też bardzo lubiłam.

Którą nauczycielkę Pani najbardziej lubiła?

A.W.Panią od przyrody.

Jakich Pani przedmiotów uczyła?

A.W.Religia była moim podstawowym przedmiotem, ale uczyłam również niemieckiego, muzyki, historii. Po kilka miesięcy uczyłam również matematyki i polskiego w zastępstwie za chorych nauczycieli.

Co za Pani kadencji zostało zrobione w szkole?

A.W.Na starym budynku został zmieniony dach, który już przeciekał. Zostały wymienione podłogi, wyremontowane łazienki. Został przeniesiony gabinet dyrektora. Został zlikwidowany magazynek i tam teraz znajduje się pokój nauczycielski. Sala komputerowa, która znajdowała się w obecnej szatni przed salą 16, została przeniesiona. Wyremontowano toaletę w starej szkole, aby uczniowie nie musieli biegać ze starego budynku do nowego. W planach jest zaadaptowanie strychu na świetlicę.

Z którego osiągnięcia jest Pani najbardziej dumna?

A.W.Najbardziej z uczniów. Nasi uczniowie mają najlepsze wyniki w całej gminie, ostatnio nawet w województwie.

Czy kierowała się Pani jakimś mottem podczas swojej pracy?

A.W.Już w liceum wybrałam sobie motto Jana  Kochanowskiego, które do mnie najbardziej przemawia “A jeśli komu droga otwarta do nieba to tymco służą ojczyźnie”.

Czy dostała kiedyś Pani jedynkę w szkole?

A.W.Dawniej nie było jedynek, tylko dwójki. Jednego razu pani od polskiego bardzo się zdenerwowała na uczniów, ponieważ robili dużo błędów ortograficznych. Pisaliśmy dyktando i powiedziała, że jeśli ktoś zrobi choćby jeden błąd otrzyma dwóję. I ja właśnie zrobiłam jeden błąd.

Czy dawniej był pedagog w tym samym pomieszczeniu co dziś?

A.W.Nie. Dawniej znajdował się tam magazynek i przechowywane były urządzenia do fizyki i chemii.

Dziękujemy bardzo za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów.


2 komentarze

  1. Bardzo podoba mi się objętość tego tekstu – mnóstwo wartościowych treści, czekam na wywiady z okazji 80-lecia sołectwa i szkoły podstawowej !

Comments are closed.